Planeta Krypton jest bliska zniszczenia. Kal-El zostaje wysłany przez swojego ojca Jor-Ela na Ziemię. Na nowej planecie zostaje przygarnięty przez małżeństwo Kentów, którzy wychowują go na swojego syna. Kiedy dorasta zaczyna swoją podróż w odkryciu tego kim naprawdę jest, skąd pochodzi i kim byli jego prawdziwi rodzice. Z czasem musi ujawnić swoje nadprzyrodzone moce, bowiem do Ziemi zbliża się zagłada w postaci generała Zoda.
Postać Supermana uważam za dosyć kiczowatą i najmniej interesującą ze wszystkich superbohaterów. Już samo pomyślenie o facecie biegającym w czerwonych majtkach na spodniach budzi zażenowanie i śmiech. A kiedy dodamy do tego mało przekonywujące alter ego w postaci Clarka Kenta, no cóż. Peter Parker nosi maskę, Bruce Wayne nosi maskę, a co nosi Clark Kent? Okulary. Nie będę ukrywał - do momentu ujrzenia pierwszych zdjęć i zwiastuna bałem się strasznie tego filmu. Na szczęście z każdą kolejną informacją mój sceptycyzm zmieniał się w wielkie oczekiwania na film, który mnie zachwyci i poruszy. I tak też było, "Człowiek ze stali" to znakomite kino akcji ze wspaniałymi efektami specjalnymi oraz muzyką Hansa Zimmera.
Zack Snyder, który połączył w "Człowieku ze stali" siły z Christopherem Nolanem opowiada swoją historię niezwykle rzetelnie. Pierwsze kilkanaście minut to znakomicie wykreowany świat na planecie Krypton, gdzie rozpoczyna się cała opowieść. Kiedy akcja przenosi się na Ziemię, Snyder rezygnuje z chronologicznego porządku i bawi się retrospekcjami. Właśnie na nich w dużej mierze budowany jest portret psychologiczny Clarka Kenta. To on w czasie dzieciństwa i dorastania ma pierwszą styczność ze swoją mocą, to wtedy jego najbliżsi próbują go ukierunkować i zdecydować, którą stroną pójdzie. Czy wybierze zło czy dobro. Młody Clark to wyalienowane, nierozumiane przez swoich rówieśników dziecko, często wyszydzane, zresztą nawet już w dorosłym życiu za wiele się nie zmienia. Tak, więc jak widać zanim Kent staje się tym kim się staje, spokojnie mógł obrać drogę zła i być kompanem generała Zoda. Superman to człowiek, zwykły człowiek z krwi i kości mający tak jak i my swoje problemy, z którymi musi sobie poradzić. Świetny zabieg z tymi retrospekcjami sprawił, że ta historia owiana została tajemnicą, mistycyzmem, momentami porównania do ostatnich filmów Terrence'a Malicka również na miejscu.
W ogóle film Snydera podzieliłbym na takie dwie oddzielne części. Pierwsza to ta z efektami specjalnymi, rozwałką i sypiącymi się ze wszystkich stron budynkami. Druga natomiast to ta, gdzie gadają, gadają i gadają. Obie są trochę przesadzone i w tej pierwszej części te wielkie wybuchy i ciągła walka momentami męczą z racji przesytu. Nie odbieram oczywiście tym scenom epickości, bo są naprawdę imponujące. Efekty specjalne wgniatają w fotel, ale jest tego tak dużo, że od razu na myśl przychodzi powiedzenie co za dużo to nie zdrowo. Z kolei ta część, gdzie gadają i gadają sprawia, że czuć lekki znużenie tym wszystkim. Mało tu poczucia humoru, większość bohaterów ma ciągle smutne miny, jest w tym wszystkim gdzieś sporo patosu i taniego moralizatorstwa. Szkoda, że Snyder jakoś tego nie wyważył, ponieważ ta akcja nie do końca współgra z tymi dłużyznami. Spokojnie można by było zrobić z tego dwa filmy.
Chociaż sporych rozmiarów wrażenie zrobiła na mnie walka w Smalville, gdzie Superman mierzy się z Faorą-Ul oraz jej pomagierem, to zdecydowanie to co urzekło mnie najbardziej to sceny, w których człowiek ze stali jest jeszcze małym chłopcem i nie ma za bardzo wpływu na wydarzenia. Chodzi mi tutaj o pierwsze 20-30 minut, czyli zagładę Kryptonu i wysłanie małego Kala na Ziemię. W mojej opinii te kilkadziesiąt minut to najlepsze science-fiction od wielu lat. Sama ta planeta, jej ponurość, ale i magiczna otoczka, którą jest owiana kompletnie mną zawładnęła. Połączenie kilku elementów z innych filmów w jeden - można tutaj się doszukać trochę "Matrixa", "Obcego", a nawet "Avatara". No i postać generała Zoda, tak wspaniale wykreowana przez Michaela Shannona. Może do Jokera i Bane'a trochę brakuje, ale to naprawdę czarny charakter pierwszej wody. Gość, z którym bałbym się pokłócić, gość którego nie chciałbym spotkać w ciemnej uliczce.
Zresztą nie tylko Michael Shannon wypada bardzo dobrze w swojej roli. Przyzwoicie radzi sobie także ten na którego zwrócone były wszystkie oczy, jeszcze przed pojawieniem się filmu Snydera w kinach. Henry Cavill - dla którego do tej pory najbardziej znaną kreacją był Charles Brandon, przyjaciel Henryka Tudora w serialu "Dynastia Tudorów" - jest dobry, nawet bardzo. Wypada niezwykle przekonująco, pomimo tego że on tutaj nie ma za dużo mówić. On ma wyglądać i robić rozpierduchę na ekranie. A finałowy pojedynek Supermana z generałem Zodem będący istnym festiwalem krzyków i jęczenia to prawdziwa gratka dla fanów efektów specjalnych.
W ostatecznym rozrachunku "Człowiek ze stali" okazał się tym czego oczekiwałem. Nie tylko filmem o superbohaterze, ale także o człowieku próbującym poukładać swoje życie. I widać w tym wszystkim, gdzieś rękę Nolana, czuć w tym filmie natchnienie brane z jego trylogii o Mrocznym Rycerzu. I na pewno nie jest to wada dla filmu Snydera, wręcz przeciwnie. Jego Superman to mroczne kino, które podobnie jak saga o Batmanie została urealniona w tak mocno jak się tylko dało. I chwała za to, ponieważ "Człowiek ze stali" nie jest żadną cukierkową opowiastką, to także historia człowieka, który nie bał się wziąć odpowiedzialności za swoją siłę.
Oryginalny tytuł: Man of Steel; Reżyser: Zack Snyder; Scenariusz: David S. Goyer; Obsada: Henry Cavill, Amy Adams, Michael Shannon, Russel Crowe; Produkcja: Kanada, USA, Wielka Brytania; Rok produkcji: 2013
Na koniec jeszcze jedna sprawa, która niestety nie daje mi spokoju. Nienawidzę chodzić do kina, naprawdę nienawidzę tego robić i wybieram tylko te seanse, które po prostu muszę zobaczyć w kinie z racji wspaniałych efektów specjalnych i dźwięku. Wszystkiemu winni są ludzi, którzy również do kina chodzi. A raczej nie ludzie, a bydło, zwykli idioci, którzy zabierają przyjemność z oglądania filmu innemu człowiekowi. Dzisiaj miałem nieprzyjemność przebywania w tej samej sali kinowej co grupka gimnazjalistów (specjalnie wybrałem najwcześniejszy seans, żeby tego uniknąć, nie udało się) - idioci, degeneraci, bydło, hołota, pajace i inne inwektywy w mojej głowie się kołaczą, ale ich nie napiszę bo nie wypada. Młoda dziewczyna, na oko 14-15 lat w połowie film na głos daje upust swojego niezadowolenia i mówi "ku*** jakie nudne gówno, a tu jeszcze półtorej godziny". Myślałem, że wybuchnę. Telefony komórkowe święcące po oczach, dyskusje o lakierze do paznokci i chrapiący dwa miejsca obok chłopak, nie wierzyłem, że to możliwe, ale gość zasnął na filmie o Supermanie. TAK, WŁAŚNIE TAK, NIENAWIDZĘ CHODZIĆ DO KINA.